Będąc w dzikim parku Waszlowani w Gruzji, oprócz śladów niedźwiedzia, wylinki po wężu, jaskółczych gniazd zawieszonych na skałach i jaszczurek, spotkałam mnóstwo ślimaków. Ślimacze muszle ozdabiały przydrożne osty, oblepiały je niczym najdroższa biżuteria.
Zajrzałam przez obiektyw w ten niezrozumiały dla mnie świat ślimaków i roślin. Słońce chyliło się za górami, rzucając ciepłe pomarańczowe światło na wysuszone łąki ostów. Dookoła panowała urocza cisza, którą zakłócał szelest moich kroków i dźwięk migawki.
Ślimaki kurczowo trzymały się kolczastych łodyżek. Oddały się błogiemu lenistwu, zastygły w chwili. W mgnieniu oka świat zawirował niczym spirala muszli ślimaka, schował się w sobie i zastygł w bezruchu. Usiadłam na jego skraju, patrząc na łąki ostów skąpane w październikowym świetle zachodzącego słońca. Stałam się ciszą. Stałam się oddechem. Urzeczona krajobrazami, zawieszonymi w czeluściach bezdźwięku, oczarowana zapachem wyschniętych traw gruzińskiej ziemi wirowałam w spirali świata.