W listopadzie lubię brodzić w suchych liściach, które pokryły dywanem ziemię. Las szumi i szeleści, wieje wiatr, czasem pada deszcz. Dookoła i w sercu trochę jest smutno, ponuro. Dni już krótsze. Kolorów coraz mniej, blakną, gasną… W tym szaroburym listopadowym pejzażu pojawiają się czasem intensywne barwy, uśmiechy, światło, ciepło… W długim płaszczu, wełnianej czapce wędruję po okolicznych lasach, drogach, podwórkach i fotografuję jesienne nastroje. Niespiesznie. Pełna zachwytów, z rumieńcami na policzkach namalowanymi przez wiatr. W tym ponurym krajobrazie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiają się nagle dwa niebieskie fotele. Skąd się tu wzięły? Do kogo należały? Jakie kryją historie? Jakie rozmowy słyszały? Siadam więc w magicznym fotelu i słucham leśnych opowieści. Potem wracam do domu pełna zaczarowanych historii, które wieczorami opowiadam bliskim przy kubku pigwowej herbaty. A za oknem las ciągle szumi i szeleści… I takie oto rozmowy toczą się dookoła… Szeptem…
Listopad w moim obiektywie
