W pierwszy weekend lipca odwiedził mnie mały Ignacy. Powitał mnie pięknym uśmiechem i skradł moje serce.
Ignaś wniósł mnóstwo ciepła i pozytywnej energii do mojego świata. Gaworzył, uśmiechał się i zalotnie spoglądał w obiektyw. Sesja chłopca była wielką przyjemnością. Najtrudniej tylko było sfotografować Ignasiowe stópki.
Uwielbiam zatrzymywać w kadrze dziecięce małe wielkie uczucia.
Nie lubię zdjęć pozowanych, a jeszcze bardziej – fotografowania według panujących trendów, czyli dzieci ubranych w fikuśne czapki, opaski, w skrzyneczkach, doniczkach, na landrynkowym tle w studio fotograficznym. A przecież dzieci same w sobie są słodkie, że nie potrzeba ich dodatkowo lukrować. Wystarczy w odpowiednim momencie nacisnąć spust migawki i uchwycić śmiejące się oczy maluszka, jego spojrzenie, gest, minę. Takie zdjęcia po latach będą ciągle żyć i przywoływać uśmiech w sercu.
Patrząc przez obiektyw na radość Ignacego, miałam wrażenie, że oto właśnie jestem w pięknym, lepszym świecie, wyczarowanym przez tego małego krasnala. Kiedy spacerowaliśmy brzegiem morza, nawet niebo i woda przybrały ładniejsze barwy.
Ignacy pojechał z rodzicami do domu. Chmury zasłoniły uśmiech nieba, morze jakby zblakło. Spoglądam na zdjęcia maluszka i moje serce zaczyna się śmiać. Pocztówki znad morza znowu nasiąkają kolorem.